Quantcast
Channel: Salaam Cinema!
Viewing all 29 articles
Browse latest View live

Projekt niedokończony

0
0
Łagodny potwór - projekt Frankenstein (Kornél Mundruczó, 2010)

Kornél Mundruczó porusza się w świecie archetypów. Wychodzi od konkretu sugestywnie prezentowanej rzeczywistości, wygrywając w rezultacie wymiar mitologiczny swoich opowieści, kształtowanych do tego niemal na wzór tragedii antycznych, historii zamkniętych w (często rodzinnym) kręgu kilku głównych postaci. Nie inaczej jest w filmie najnowszym, inspirowanym dodatkowo – co zostaje wyrażone explicite w tytule – najsłynniejszą powieścią Mary Shelley.
[...]
Cały tekst na stronie E-splotu.

Zejście w głąb początków ludzkości

0
0
Jaskinia zapomnianych snów (Werner Herzog, 2010)

Jaskinia zapomnianych snów (2010) – co rzadkie w przypadku filmów Wernera Herzoga – wywołała we mnie pewien dysonans. Z jednej strony dostrzegam w niej wiele cech charakterystycznych dla dokumentów niemieckiego twórcy, na czele z reżyserską narracją, z patosem zarówno tego komentarza, jak i towarzyszącej obrazowi muzyki (autorstwa Ernsta Reijsegera). Z dziwactwami (jak postscriptum Jaskini...) oraz niezwykłymi postaciami. Z tym, że tych ostatnich jest tutaj trochę mniej, nie wybijają się na pierwszy plan. Siła najwybitniejszych dzieł Herzoga często wypływa z wyjątkowości portretowanych osób oraz ich niesamowitych historii.
[...]

Jak narkotyk

0
0
Armadillo - wojna jest w nas (Janus Metz, 2010)

Dokument Janusa Metza rozpoczyna łopotanie śmigieł helikoptera, od razu przywodzące na myśl Czas apokalipsy (1979) Coppoli. Trzeba stwierdzić, że „Armadillo – wojna jest w nas” rzeczywiście sytuuje się bliżej fabularnego widowiska wojennego niż czystego dokumentu, zwłaszcza pod względem narracji i komentarza muzycznego. Tym samym film wpisuje się w paradygmat zacierających się granic między kinem faktu i fikcji, płynności stylów oraz wymienności środków wyrazu.
[...]
Całość na stronie E-splotu.

Droga łaski

0
0
Drzewo życia (Terrence Malick, 2011)

Najbardziej osobisty film Terrence’a Malicka: epicko zakrojona teodycea i jednocześnie wyjątkowy, intymny obraz dzieciństwa. Drzewo życia (2010), jak każdy nowy film twórcy Badlands (1973), wyczekiwane było przez lata. Jeszcze przed premierą otoczone historiami o pomyśle sięgającym lat siedemdziesiątych XX wieku i komputerowo generowanych dinozaurach. Szeroko komentowane i zapowiadane jako arcydzieło z domniemanymi wątkami autobiograficznymi. Przyznana Malickowi canneńska Złota Palma była już tylko ukoronowaniem tych dużych oczekiwań.
[...]

Dusza niemiecka na ekranie

0
0
Lotte Eisner, Ekran demoniczny

Wydawnictwo słowo/obraz terytoria kontynuuje wspaniałą serię wznowień filmoznawczej klasyki. Po dziełach m.in. Gilles’a Deleuze’a oraz Siegfrieda Kracauera przyszedł czas na Lotte Eisner i jej Ekran demoniczny (pierwsze polskie wydanie – 1974).
[...]
Całość na stronie E-splotu.

I człowiek stworzył małpę

0
0
Geneza planety małp (Rupert Wyatt, 2011)

Kierowany wielkim sentymentem do klasycznej pozycji science-fiction Planeta małp (1967) Franklina J. Schaffnera – a nawet do jej niezbyt udanych kontynuacji – z radością przyjąłem informację o wznowieniu serii tegorocznym prequelem pod tytułem Geneza planety małp, w reżyserii niejakiego Ruperta Wyatta. Zwiastun zasiał ziarno niepewności, lecz tym większe było moje zaskoczenie, gdy sam film absolutnie mnie zachwycił. Może górę wziął rzeczony sentyment, może słabość do fantastyki naukowej (choć sztafażu typowego s-f raczej tu nie ma), ale Geneza planety małp pochłonęła mnie całkowicie.
[...]
Cały tekst na stronie:
http://www.e-splot.pl/?pid=articles&id=1442

Krajobraz przed bitwą

0
0
Cyrk Columbia (Danis Tanović, 2010)

Danis Tanović rozpoczął karierę filmową z wysokiego C. Już za pełnometrażowy debiut, Ziemia niczyja (2001) zdobył Oscara i nagrodę za scenariusz w Cannes. Potem jednak reżyser zdecydowanie przycichł, kolejne dzieła nie zdobyły już takiego rozgłosu. Ani Piekło (2005) według scenariusza Krzysztofa Kieślowskiego i Krzysztofa Piesiewicza, ani Selekcja (2009) z Colinem Farrellem nie dorównały poziomem Ziemi niczyjej. Najnowszym filmem Tanović powrócił jednak, podobnie jak główny bohater Cyrku Columbia (2010), do rodzinnej Bośni, by jeszcze raz opowiedzieć o tragicznym okresie dla całych Bałkanów, a dokładnie o czasie poprzedzającym wojnę w byłej Jugosławii.
[...]
Całość na stronie:

DKF w kinie Agrafka

0
0

Serdecznie zapraszam na nowy sezon Dyskusyjnego Klubu Filmowego "Rozpięci" w krakowskim kinie Agrafka, z moim skromnym wkładem.
Polecam zwłaszcza grudniowy pokaz arcydzieła braci Tavianich We władzy ojca (1977), do którego prelekcję wygłosi Adam Garbicz.

Szczegółowy program znajduje się tutaj:
http://kinoagrafka.pl/dkf.html

Krwawa bajka w stylu retro

0
0
Drive (Nicolas Winding Refn, 2011)

Uwodzicielski i dystansujący, elegancki i brutalny jednocześnie. Drive (2011) jest filmem, któremu można bezgranicznie ulec, ale równie łatwo odrzucić go w całości czego dowodzą liczne sprzeczne oceny. Tak jak jego bezimienny protagonista, dzieło Nicolasa Windinga Refna jest z jednej strony zimne i zdyscyplinowane (dramaturgicznie, narracyjnie), z drugiej dosłownie kipi od emocji. Lecz podczas gdy bohater rzadko daje im upust (przynajmniej do czasu), reżyser nie boi się wybuchów afektacji na ekranie.

Drive to ósmy film duńskiego twórcy, a mimo to czuć w nim pasję debiutanta. Precyzja konstrukcyjna i umiejętność posługiwania się środkami filmowymi udowadniają jednak, że Refn ma spore doświadczenie. Już sekwencja zerowa zapiera dech swoją inscenizacją i suspensem. Policyjny pościg za samochodem bohatera, uciekającego z miejsca przestępstwa, nosi znamiona doskonałości i bez wątpienia może być porównywany do najsłynniejszych filmowych rajdów. Niemal cały czas pozostajemy we wnętrzu auta, wszystko obserwujemy z perspektywy kierowcy. Efektowne zabiegi montażowe, dodatkowo dynamizujące pościg, Refn zostawia sobie na później. Nie do przecenienia jest także rola radiowej relacji sportowej. Warkot silników królujący na ścieżce dźwiękowej do tej pory, podczas napisów początkowych ustępuje miejsca muzycznej eksplozji. Styl piosenki oraz krój i kolor napisów jednoznacznie odsyłają do przeszłości. Powraca klimat lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Drive to kolejny filmowy dowód na nostalgię za tamtą dekadą przejawiającą się w popkulturze (za poprzednie można uznać liczne przypadki remake’ów i kontynuacji hitów z tamtych lat, zwłaszcza horrorów). I w dalszych partiach Refn potwierdza swój zmysł filmowy.

Nie chcę tu pisać i dywagować czy Drive jest – jak chcą niektórzy – formalną zabawą konwencjami, twórczym bądź wtórnym i ślepo nostalgicznym nawiązaniem do poetyki lat 80. i słynnych filmów akcji z pościgami samochodowymi inspirowane z jednej strony Michaelem Mannem, z drugiej Samem Peckinpahem (choć skojarzenie z kinem Manna i mnie nasunęło się od razu). Dla mnie to przede wszystkim współczesna bajka, z anonimowym, charyzmatycznym i nie do końca nieskazitelnym „jeźdźcem znikąd”, który jednak bez trudu zjednuje sobie sympatię. Wiadomo, że nic nie nudzi tak jak jednowymiarowość. Nie ma już miejsca dla szlachetnych rycerzy bez skazy, więc i „Dzieciak” (Ryan Gosling) ma mroczną stronę. Zamiast białego konia ma samochody i białą kurtkę, na której połyskuje złoty skorpion – oznaka drzemiącego id. Zamknięty krąg postaci i symboliczność ich funkcji (mimo ambiwalencji, jasne jest, kto reprezentuje dobro, a kto zło) sprzyjają baśniowemu odczytaniu historii.

Romantyczna i enigmatyczna aura spowijająca bohatera od początku nie pozostawia wątpliwości, że pod smukłą, chłopięca urodą kryje się coś o wiele mniej przyjemnego. Grzeczny i zdolny do pomocy za dnia zjednuje sobie mieszkającą po sąsiedzku Irene (Carey Mulligan) i jej synka. Wieczorami para się występkiem, a kiedy sytuacja tego wymaga sięga po środki ostateczne. Słysząc ripostę jaką serwuje mężczyźnie, który rozpoznał go jako byłego wspólnika: „Zamknij się, albo wbiję Ci zęby do gardła”, można śmiało stwierdzić – prędzej czy później poleje się krew. Podczas gdy pęknięcie bohatera, nagłą przemianę w zabójcę (i to wręcz w jednej i tej samej scenie) można wytłumaczyć jego tajemniczością, niejasną przeszłością, itp., o tyle niektórym trudniej przyjąć zmianę w materii samego filmu. Refn niejako usypia nas przez pierwszą połowę, stosuje sinusoidę, serwuje historię miłosną, by za chwilę rozpocząć wątek wyścigów i szemranych gangsterskich interesów. Przeważa jednakże w pierwszej części wątek romansowy, uczucia obezwładniającego, choć niespełnionego, ale kipiącego w bohaterach. Wtórują temu środki wyrazu, z dominantą złocistych, ciepłych barw, zarówno w scenach plenerowych, jak i wnętrzach (najlepszym przykładem jest sekwencja przejażdżki nad rzekę z Irene i Beniciem) oraz muzyka unaoczniająca połączenie kierowcy z Irene w scenie przyjęcia na cześć powrotu jej męża z więzienia. Pomoc udzielona temu ostatniemu przez kierowcę kończy się oczywiście rozlewem krwi. Pierwsza z najmocniejszych scen filmu ma miejsce w pokoju motelowym. Reżyser nie szczędzi nam szczegółów rozbryzgującej się po strzale z shotguna głowy Christiny Hendricks. Od tej pory czerwień zalewa złocisty ekran.

Największy szok wywołuje emblematyczny dla Drive fragment, czyli scena w windzie. Połączenie romansu i krwawej jatki mamy tu ukazane w pigułce. Po ognistym pocałunku kierowca spełnia swoją obietnicę, co prawda na innym nieszczęśniku, i dosłownie wbija nasłanemu gangsterowi zęby do gardła. Jak podaje IMDb, Refn zasięgał rady od samego Gaspara Noé, jak najlepiej ukazać ten proces. Zaraz po dokonaniu tego brutalnego mordu pokazane są nam plecy zasapanego bohatera. Skorpion porusza się miarowo, jakby zaraz miał ożyć. Anegdota o skorpionie i żabie przywołana jest w filmie wprost, co potwierdza domysły o ciemnej stronie osobowości kierowcy. Taka jest jego natura, gdy zostaje postawiony pod ścianą budzi się w nim bestia. Działa jednak z dobrych pobudek, najpierw pomagając Irene, potem mszcząc się za śmierć opiekuna i mentora oraz ratując własną skórę. Lecz skoro zabijał, nagroda nie może być mu dana. W świetnej scenie, razem z gangsterem nawzajem zadają sobie śmiertelny cios. A jakże, przecież ulegający swoim instynktom skorpion także ginął, doskonale zdawał sobie sprawę z konsekwencji własnych działań. Przypomina się wahanie kierowcy przed podaniem ręki Berniemu (Albert Brooks), jakby było to podpisanie paktu z diabłem. Umowa została jednakże zawarta, cena musiała zostać zapłacona.
Drive miejscami i mnie uwiodło swoim urokiem, zachwyciło maestrią dramaturgiczną (zasłużona nagroda za reżyserię w Cannes). Z seansu wyszedłem jednak rozbity, przepełniony ekranowym urokiem głównego bohatera i wątku miłosnego, odurzony porywającą piosenką o „prawdziwym bohaterze”, ale jednocześnie ze świadomością, że ochlapano mnie krwią niczym białą kurtkę kierowcy w jednej ze scen. A nie jest to chyba najprzyjemniejsze uczucie.

Portret Ki

0
0
Ki (Leszek Dawid, 2011)

Nie jest tajemnicą, że w polskim kinie rzadko możemy zobaczyć wyrazistą postać kobiecą. Najczęściej panie są tylko – excusez le mot– dodatkiem do męskiego bohatera, są matkami, żonami i kochankami, podczas gdy panowie pracują, walczą etc. Wiadomo przecież, że „męska rzecz być daleko, a kobieca – wiernie czekać”. Z tym większą radością witam nowy film z charyzmatyczną i charakterystyczną postacią żeńską na pierwszym planie. Taka właśnie jest Kinga – protagonistka Ki (2011) Leszka Dawida, czterdziestoletniego (sic!) debiutanta w pełnym metrażu (wcześniej reżyser znany tylko z noweli w Odzie do radości z 2005 roku).
[...]
Całość na stronie e-splotu:
http://e-splot.pl/?pid=articles&id=1555

Być albo nie być... papieżem

0
0
Habemus Papam – mamy papieża (Nanni Moretti, 2011)

Najnowsze dzieło Nanni Morettiego Habemus Papam – mamy papieża (2011) rozczaruje zarówno tych oczekujących kontrowersji, ataku na instytucję kościoła ze świeckiej pozycji, jak i tych, którzy zechcą zobaczyć uświęconą hagiografię któregoś z biskupów Rzymu. Film trafia idealnie w środek tych przeciwstawnych scenariuszy. To lekka opowieść o anonimowym ojcu świętym, na którego wybrano niejakiego Melville’a (Michel Piccoli). Nie obywa się jednak i bez tonu dramatycznego. Istotą Habemus Papam są właśnie proporcje między humorem i poważną refleksją.
[...]
Całość na stronie:

Optymizmu w sam raz

0
0
Chłopiec na rowerze (Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne, 2011)

Grzech i odkupienie, przestępstwo i kara – główne motywy kina braci Dardenne pojawiają się także w ich najnowszym dziele, Chłopcu na rowerze (2011). Głosy twierdzące, że belgijscy twórcy zrealizowali nietypowy jak na siebie, lekki i optymistyczny film, zdają się być przesadzone. Choć nie są do końca nieuprawnione. Co bardziej zwróciło moją uwagę, to zejście na drugi plan tła społecznego, bardzo przecież istotnego elementu ich twórczości.
[...]
Całość na stronie:

Męskość skompromitowana

0
0
Wymyk (Greg Zglinski, 2011)

Portret męskości, która nie dorasta do własnego wizerunku, obraz rozziewu pomiędzy zewnętrzną pewnością siebie, brawurą a małostkowością i skarlałym moralnie wnętrzem. Uniwersalny, choć mocno osadzony w polskich realiach i naszej mentalności Wymyk (2011) Grega Zglinskiego to film chcący być jednocześnie thrillerem i moralitetem.
[...]
Całość tekstu na stronie E-splotu:
http://e-splot.pl/?pid=articles&id=1687

Zapraszam!

Filozofia na ekranie

0
0
W stronę kina filozoficznego. Antologia
pod redakcją Urszuli Tes
WAM, 2011

Przed kilkoma dniami zakończył się VI Festiwal Filmu Filozoficznego, nieco wcześniej ukazała się antologia tekstów podsumowująca wszystkie poprzednie edycje – książka W stronę kina filozoficznego (2011) pod redakcją Urszuli Tes. To interesujący dodatek do festiwalowego programu: zbiór esejów, analiz i wywiadów, podzielonych na części odpowiadające tematyce kolejnych imprez, każda bowiem skupiała się na innym filozoficznym zagadnieniu i jego związkach z kinem.
[...]
Całość na stronie:

Inna strona sportu

0
0
Moneyball (Bennett Miller, 2011)

Bennett Miller kontynuuje ekranową eksplorację Ameryki po raz kolejny biorąc na warsztat historię autentyczną. Protagonista Moneyball (2011) nie jest postacią aż tak znaną jak Truman Capote, ale też w gruncie rzeczy głównym bohaterem filmu jest baseball – sport stricte amerykański, którego zasad my europejczycy nawet nie próbujemy pojąć.
[...]
Cały tekst na stronie:

Zapraszam!

Ballada o płaczącym koniu

0
0
Koń turyński (Béla Tarr, 2011)

Koń turyński (2011), ostatni film Béli Tarra – co sam reżyser ogłosił na zeszłorocznym festiwalu w Berlinie – przynosi niesamowitą wizję kompletnego rozpadu świata, więzi i wartości. Stały motyw twórczości Węgra po raz kolejny znalazł ekranowy wyraz w hipnotyzującej swą monotonią, dwuipółgodzinnej kronice sześciu dni z życia starszego mężczyzny i jego córki.
[...]
Całość na stronie:
http://e-splot.pl/index.php?pid=articles&id=1781

Kim jest Joey?

0
0
Czas wojny (Steven Spielberg, 2011)
Filmy Stevena Spielberga są zwykle mocno zideologizowane. Najczęściej wydarzenia i postaci podskórnie uosabiają i obrazują aktualną sytuację i problemy Ameryki. Tak było na początku wieku, kiedy reżyser najpierw pod maską science-fiction (Wojna światów) a potem thrillera sensacyjnego (Monachium) przepracowywał traumę ataków terrorystycznych 11 września 2001. Czym zatem byłby najnowszy film Spielberga, Czas wojny (2011).

Czy opowieść o koniu imieniem Joey, który w początkach XX wieku przechodzi z rąk do rąk, poniewiera się po frontach pierwszej wojny światowej w poszukiwaniu swojego pierwszego właściciela ma w jakikolwiek sposób odzwierciedlać dzisiejszą atmosferę w Stanach Zjednoczonych (mimo że akcja rozgrywa się w Europie)? Cukierkowa i do bólu optymistyczna historia zwierzęcia, bez wątpienia będącego głównym bohaterem, byłaby głosem za powrotem do korzeni, pochwałą wierności, odwagi i przyjaźni, czyli wartości ponadczasowych i funkcjonujących ponad podziałami. To film o ostatniej “honorowej” wojnie (jakkolwiek niestosownie to nie brzmi), nieskażonej ludobójstwem, podczas której walki między Anglikami a Niemcami mogą zostać przerwane by uwolnić konia zakleszczonego w drucie kolczastym (lub by odbyć wspólną kolację wigilijną, jak w filmie Boże narodzenie (2005) Christiana Cariona sprzed kilku lat). Ciężko przypuszczać, że twórca Szczęk (1975) podjął się ekranizacji tego tematu wyłącznie ku pokrzepieniu serc. Czas wojny, a ściślej Koń bojowy z oryginalnego tytułu jako Ameryka, która wychodzi z kolejnego konfliktu okaleczona i po cichu wycofuje się z Zatoki Perskiej, i której żołnierze wracają do kraju ojczystego? Skąpany w sepii finał, przypomina zakończenie Czarnoksiężnika z krainy Oz (1939) i słowa Dorotki: “Nie ma jak w domu”.

Może ta interpretacja nie jest jednak uprawniona, a nowe dzieło Spielberga jest po prostu eskapistyczną zabawą w dawne kino (choć eskapizm też można uznać za znaczący ideologiczny znak), filmem niemal żywcem wyjętym z kina epoki lat 50. i 60. ubiegłego wieku. Jeśli tak, to reżyser Listy Schindlera (1993) bardzo bolenie strzelił sobie w stopę. Patos, czy to optymistyczny czy mroczny i dramatyczny wylewa się z każdego kadru filmu. Narracja konsekwentnie śledzi losy Joey’ego nie skupiając się dlużej na żadnej postaci ludzkiej. Aczkolwiek za kluczową mimo wszystko należy uznać Alberta, chłopca, który wychował wierzchowca i poprzysiągł odnaleźć go, gdy rozłączył ich europejski konflikt. Nie wydaje się więc, by identyfikacja z bohaterami naszego gatunku była potrzebna, emocje i uczucia, ktore zwykle projektujemy na ludzi mają przenieść się na konia. No właśnie - mają, lecz nie przenoszą. Tak usilnie jest to widzom wmawiane, tak mocno sugerowane, że oto Joey jest niezwykle wyjątkowy, że przyjmujemy to jako pewnik i nie mamy wątpliwości, iż nic złego nie może mu się stać. I pomimo faktu, że los rzuca mu pod nogi kolejne kłody i ciężkie zadania, jesteśmy przekonani co do tego, że nasz dziarski i odważny rumak wyjdzie z wszystkiego bez szwanku. Stąd prawdziwych, głębokich emocji w Czasie wojny jak na lekarstwo. Wzruszenie w niektórych momentach wychodzi bokiem i naprawdę nie sposób nie uznać tego jako uczuć wymuszonych, swego rodzaju szantażu. Widzu - musisz płakać. Teraz!

Najbardziej jednak w Czasie wojny uwiera styl. Wspomnę tylko o podniosłych, posuwistych, krajobrazowych zdjęciach Janusza Kamińskiego skrzących się bogatymi i jaskrawymi barwami Technicoloru. Oraz o muzyce Johna Williamsa wybuchającej żywiołowością i porywistością końskiego galopu w najbardziej dynamicznych momentach (czyt. wtedy kiedy Joey galopuje). Absolutnie zaskakująca jest prostota (jeśli można tak to ująć - kreskówkowość, i to raczej ta spod znaku Disneya) rysunku świata przedstawionego. Jednowymiarowe postaci (ludzie źli są bardzo źli, dobrzy - niemal nieskazitelni), nikt nie przechodzi tu przemiany, nikt nie dojrzewa. Brak jakichkolwiek konfliktów wewnętrznych. Dynamika akcji fabularnej przykrywa kompletna bierność oraz inercję sfery wewnętrznej wszystkich bohaterów. Film gubi się w ciągłych panoramach pejzażowych, które miast zachwycać, nudzą.

Humor Spielberga ogranicza się do paru prymitywnych zabiegów. Reżyser umieszcza na przykład w akcji gęś, której nie wiadomo dlaczego wszyscy się boją. W popłochu zmykają przed nią antybohaterowie - zarządca chcący przejąć farmę Alberta i jego rodziny. Nawet nasz Joey nerwowo cofa się, gdy w jego pobliżu znajduje się rezolutna gąska. Nie omija nas też obowiązkowy upadek z konia wieńczący wyścig z automobilem. Tym prześmiesznym scenom towarzyszy oczywiście odpowiedni toporny komentarz muzyczny, równie infantylny jak sam humor. Co więcej, bajkowo (w pejoratywnym znaczeniu) wygląda też sama wojna i przemoc. Otóż tej drugiej po prostu nie ma. Spielberg posuwa się nawet do tak mało subtelnego odgrodzenia widzów od sceny śmierci, jakim jest zasłonięcie przez śmigło wiatraka samego momentu zastrzelenia dezerterów i upadku ich ciał na ziemię. Jak na film wojenny, Czas wojny jest wyjątkowo niekrwawy. Gdzie te pourywane ramiona i nogi oraz litry krwi, w których skąpana była plaża w Szeregowcu Ryanie (1998). Jak na poprawne familijne amerykańskie dzieło przystało wszyscy jak jeden brat mówią po angielsku. Aczkolwiek żeby nie było zbyt prosto, Niemcy mówią z szorstkim germańskim, a Francuzi z francuskim akcentem. Odpowiednim wypowiadaniem imion w językach swoich postaci aktorzy już się jednak nie przejmują.

Wszystkie te cechy jednoznacznie podkreślają niezwykłą sklerotyczność filmu Stevena Spielberga jego kompletną anachroniczność. Tym razem reżyser chyba przeholował z optymizmem swojego planu. Chciał uwieść przywołaniem uroku klasycznego kina, może nawet złożyć mu hołd, a tym czasem powstała mimowolna autoparodia. Chyba, że to od początku przyświecało Spielbergowi jako cel tej produkcji. Wtedy należy ją uznać za wielki sukces.

Magiczny wehikuł

0
0
Hugo i jego wynalazek (Martin Scorsese, 2011)

Martin Scorsese, ten „król szczur z filmoteki, który pożarł wszystkie wcześniej nakręcone taśmy” – wedle słów Adama Garbicza, zawsze lubił umieszczać w swoich filmach cytaty i drobne odniesienia do twórców, którzy go inspirowali. W najnowszym filmie oddaje bezpośredni hołd pierwszemu kreacjoniście w dziejach kina, magowi ekranu – Georgesowi Mélièsowi. Hugo i jego wynalazek (2011) przywołuje czasy schyłku życia autora Podróży na księżyc i fantazjuje, bawiąc się przy tym bardzo dobrze.
[...]
Całość na stronie:

Świat według Lily

0
0
Lily (Fabienne Berthaud, 2010)

Skromny film pisarki i reżyserki Fabienne Berthaud Lily (2010) podejmuje trudny temat funkcjonowania w świecie ludzi nie w pełni do tego przystosowanych. Przypadek tytułowej bohaterki jest o tyle ciekawy, że twórcy nie próbują wzbudzić w widzach łatwego współczucia dla trudnej sytuacji dziewczyny. Nigdy nie dowiadujemy się, co tak naprawdę dolega Lily z medycznego punktu widzenia. Jest ona po prostu naznaczona nieprzeciętną dziecięcą wrażliwością, ukrytą w ciele dorastającej kobiety. W wielu sytuacjach nie waha się uciekać do manipulacji, wiedząc, że nie spotka ją żadna kara.
[...]

Seks w wielkim mieście

0
0
Wstyd (Steve McQueen, 2011)

W trzydzieści lat po premierze Ostatniego tanga w Paryżu (1972) Bernardo Bertolucciego dostajemy z rąk Steve’a McQueena nowe, równie mocno nagłośnione, spojrzenie na kwestię seksu na ekranie. W ostatnim arcydziele kontrkultury seks nierozerwalnie łączył się ze śmiercią, był ucieczką od niej, ale i jednocześnie jej wcieleniem, ucieleśnieniem w akcie łączącym dwoje ludzi. We Wstydzie (2011) główny bohater – Brandon (więcej niż oczywiste nawiązanie do nazwiska protagonisty Ostatniego tanga..., Marlona Brando) ucieka w seks z niewiadomych początkowo przyczyn. Jedyne, co jest jasne od początku, to silne uzależnienie, jakim jest owładnięty.
[...]
Viewing all 29 articles
Browse latest View live